Martwe ciało Mavericka
Patrząc na propozycje premier fantasy, opanowane przez powtarzające się i nic nie wnoszące do gatunku serie, nie mogłem nie zauważyć „Martwego ciała Mavericka”. Zombie na wesoło (jak sugerowała przemiła dla oka okładka) i to z rąk debiutantki to brzmi bardzo ciekawe. Tym bardziej, jeśli planuje się wakacyjny wyjazd :).
Historia zaczyna się od zapoznania nas z nowym światem o nazwie Amphibium. Tym co go szczególnie wyróżnia, to zarządzająca nim grupa bogów, lepiej lub gorzej wykonujących swoje obowiązki. Jeden z nich zwany Mortimerem, odpowiedzialny za prawidłowe umieranie mieszkańców Amphibium, zalicza niestety wpadkę, w wyniku której ożywa m.in. nasz tytułowy bohater. To zdarzenie uruchamia domino groźnych dla całego świata wydarzeń, w centrum których jest oczywiście tytułowy Maverick, czyli niczym nie wyróżniający się (oprócz ilości kłopotów) amphibianin.
Już od pierwszych stron książki można zauważyć, że autorka śmiało nawiązuje do mistrzów gatunku czyli Terry’ego Pratchetta i Tima Burtona. Z jednej strony mamy magiczny świat z przewijającymi się przez niego zombie i związaną z tym pewną grozę. Z drugiej strony historia jest dosyć zabawnie napisana, humor jest często absurdalny, ale pozytywny w odbiorze. Bardzo przyjemny jest przede wszystkim styl autorki, naprawdę ciężko zauważyć że to debiut literacki.
To, co rzuca się w oczy to fakt, że nie jest to typowe przygodowe fantasy. Wszystko dlatego, że zamiast na kolejnych wydarzeniach autorka wyraźnie skupia się na postaciach. Często wydarzenia, barwne opisy i przemyślenia sprowadzają się tylko do tego, aby jeszcze bardziej wczuć się w bohatera, a opisywane zdarzenie ostatecznie i tak mają marginalny wpływ na fabułę. Ba, zdarzają się nawet postacie, których celu egzystencji w Amphibium, oprócz tego aby czytelnikowi zrobić w głowie mętlik, chyba tak naprawdę nie poznałem. Mi takie postawienie sprawy do końca nie odpowiada. Podejrzewam że osoby bardziej wrażliwe (a męskie serce do miękkich nie należy) bardziej się w tym odnajdą.
To, co rzuca się w oczy to fakt, że nie jest to typowe przygodowe fantasy. Wszystko dlatego, że zamiast na kolejnych wydarzeniach autorka wyraźnie skupia się na postaciach. Często wydarzenia, barwne opisy i przemyślenia sprowadzają się tylko do tego, aby jeszcze bardziej wczuć się w bohatera, a opisywane zdarzenie ostatecznie i tak mają marginalny wpływ na fabułę. Ba, zdarzają się nawet postacie, których celu egzystencji w Amphibium, oprócz tego aby czytelnikowi zrobić w głowie mętlik, chyba tak naprawdę nie poznałem. Mi takie postawienie sprawy do końca nie odpowiada. Podejrzewam że osoby bardziej wrażliwe (a męskie serce do miękkich nie należy) bardziej się w tym odnajdą.
"Życie to jeszcze nie koniec"
Ale jak się ostatecznie okazuje, zombie i cały ten mętlik to tylko przykrywka. Pod tą przykrywką natomiast jest bardzo ciepła historia o tym, że nigdy nie jest za późno, że nie nasze rozpadające się ciało jest istotne, ale to co w nim i kilka innych znanych ale jakże ważnych prawd. Historia Mavericka dzięki temu nabrała dodatkowej wartości, a mi dała o wiele więcej przyjemności.
Podsumowując z pewnością mamy do czynienia z udanym debiutem, raczej bardziej dla kobiet niż mężczyzn i dobrym nie tylko na wakacyjny wyjazd (jak to było w moim przypadku) ale i na zbliżającą się jesienną szarówkę. Zwariowany świat Amphbium z pewnością doda jej koloru i ciepła.
Pozdrawiam
T.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz